Komentarz Ani z bloga http://szycieani.blogspot.com/ pod jednym z postów u mnie o tym, co trzyma w puszce po cacao, rozbawił mnie do łez po prostu. Uwielbiam Anię za jej poczucie humoru. =* Obiecałam Ani, że przyznam się Wam bez bicia do moich największych słodkich słabości. I oto słowa dotrzymuję. ^^
Wybredna to ja przy stole nie jestem. Spróbuję i zjem prawie wszystko. Prawie...
Ktoś kiedyś powiedział, że dzielę warzywa i owoce na te dobre i zue. Tak, dokładnie, ZUE! Czyli takie których nie umiem pokochać, a może to one nie kochają mnie... Tak, one nie kochają mnie i kropka. Oto graficzne przedstawienie tego wcielonego ZUA:
Co w nich zuego? Zbyt intensywny zapach i smak. Nie zjem nigdy więcej oliwki, bo omal nie puściłam po niej pawia przy najbliższej rodzinie. Od czosnku mnie odrzuca, od korniszonów też, w ogóle od tego co na occie. Surowej papryki i cebuli nie zjem. Papryka ujdzie jako odrobinka przyprawy, a cebulka porządnie smażona jest ok. Fasolka szparagowa nie jest najgorsza, zwłaszcza jak jest w niej więcej bułki tartej niż jej samej, ale sama w sobie jest jak trawa. Nic na to nie poradzę, kochani, że moje kubki smakowe są tak wysublimowane. Możecie mnie z tym gustem zjeść, ale ja flaczków nie przełknę. Mnie mamusia wychowała na tartym jabłuszku, marcheweczce i mnie takie rzeczy kręcą, a nie chipsy.
Nie żebym była konserwatywna jakaś - lubię odkrywać nowe smaki. Jak coś mi w oko wpadnie w sklepie, to ja z tym wracam do domu i testuję:
Kooocham nabiał... Sery, nawet te pleśniowe, zjem, śmietanę wyliżę, wypiję każdy kefir, każdą maślankę, zjem każdy jogurt i budyń na mleku. Za samym zimnym mlekiem nie przepadam, ale z jakimś dodatkiem dam radę.
Płatki śniadaniowe jadam, musli też, ale nie lubię ich osobno. Mieszam sobie paczkę tego i tego, wsypuję sobie do pudełeczka po kakao ( ^^ ) i tak jem, czasem nawet na sucho, zwłaszcza jak mnie coś gryzie:
Takie na przykład boróweczki pasują do tej mieszanki:
W sezonie jadam sałatki jogurtowo-owocowe. Na przykład takie:
* z pomelo:
* z porzeczkami, malinami i agrestem (z konieczności odrobinę posłodzona):
* z bananami, truskawkami i mandarynką :
Kiedyś w Wielkim Poście, robiąc przedświąteczne zakupy, bez większego namysłu sięgnęłam po kilka jogurtów z półki. W domu dopiero po zjedzeniu jednego przyjrzałam się wieczku i przeżyłam szok:
Mikołaj zjeżdżał sobie na sankach... Ku mojemu zdumieniu data ważności się zgadzała, tylko święta były nie te.
W temacie przekąskowym słów kilka o amarantusie, który dostałam od Marty i przetestowałam już bardzo dokładnie. Z samym kefirkiem żurawinowym okazał się poezją:
Z kolorowymi malinami i dojrzałymi brzoskwiniami z mojego ogrodu wraz mieszanką płatkowo-musli też się zaprezentował apetycznie:
Rewelacja ten amarantus i samo zdrowie, bardziej niż ta cała reszta na talerzu razem wzięta. Jak to możliwe? Otóż tak, jak wspomniała w miniwykładzie w komentarzu koleżanka z bloga Anza Art, amarantus to roślina o bardzo wielu zaletach, która została w ostatnich latach na nowo "odkryta" przez przemysł spożywczy, bo dotąd słynęła głównie z pięknych kwiatów w kolorach od bieli, poprzez amarant (stąd nazwa) po bordo. Niewiele osób miało okazję go zobaczyć w postaci ziaren
A to dlatego, że był w importowany w postaci potwornie drogiej mąki i wypieczonego z niej chlebka. Najkrócej mówiąc amarantus (=szarłat) ma dużo bardzo wartościowego białka i nadspodziewanie dużo żelaza o znacznie lepszej przyswajalności niż w tak zachwalanym szpinaku. Od siebie dodam, że amarantus ma bardzo starożytne tradycje uprawy, gdyż był podstawową rośliną uprawną Inków i Azteków. Zacytuję też za Wikipedią, że "pod względem najważniejszych składników odżywczych przewyższają nawet pszenicę. Reguluje biosyntezę cholesterolu, co zapobiega chorobom układu krążenia. Zawiera nienasycone kwasy tłuszczowe, które zmniejszają ryzyko chorób serca i rozwój miażdżycy, a także ma wysoką zawartość białka. Szarłat nie zawiera glutenu, natomiast ma dużo skwalenu – lipidu opóźniającego procesy starzenia, łatwo przyswajalnego żelaza, wapnia i magnezu. Ma też dużo błonnika i znaczną zawartość witamin z grupy D oraz A, E, i C." Więcej można przeczytać o nim tutaj. Moja rada: kochane młode mamy, wciskajcie swoim dzieciom amarantusa ile wlezie.
Mi amarantus pomógł w wyjściu na prostą po przeziębieniu. Energii dodał także bardzo smaczny kisielek od Joasi:
Na koniec przyznam się do naj, naj, największej słabości - zbieram tekturowe rolki po ręcznikach i "taśmach szczęścia". Czemu? Bo są z papieru. Po co? Aaaa... To Wam prędzej czy później pokażę. =)
A to dlatego, że był w importowany w postaci potwornie drogiej mąki i wypieczonego z niej chlebka. Najkrócej mówiąc amarantus (=szarłat) ma dużo bardzo wartościowego białka i nadspodziewanie dużo żelaza o znacznie lepszej przyswajalności niż w tak zachwalanym szpinaku. Od siebie dodam, że amarantus ma bardzo starożytne tradycje uprawy, gdyż był podstawową rośliną uprawną Inków i Azteków. Zacytuję też za Wikipedią, że "pod względem najważniejszych składników odżywczych przewyższają nawet pszenicę. Reguluje biosyntezę cholesterolu, co zapobiega chorobom układu krążenia. Zawiera nienasycone kwasy tłuszczowe, które zmniejszają ryzyko chorób serca i rozwój miażdżycy, a także ma wysoką zawartość białka. Szarłat nie zawiera glutenu, natomiast ma dużo skwalenu – lipidu opóźniającego procesy starzenia, łatwo przyswajalnego żelaza, wapnia i magnezu. Ma też dużo błonnika i znaczną zawartość witamin z grupy D oraz A, E, i C." Więcej można przeczytać o nim tutaj. Moja rada: kochane młode mamy, wciskajcie swoim dzieciom amarantusa ile wlezie.
Mi amarantus pomógł w wyjściu na prostą po przeziębieniu. Energii dodał także bardzo smaczny kisielek od Joasi:
Ja z takich torebeczek lubię wszystko - kisiele, budynie, kaszki, zupki i co tam jeszcze wymyślili. ^^
Na koniec przyznam się do naj, naj, największej słabości - zbieram tekturowe rolki po ręcznikach i "taśmach szczęścia". Czemu? Bo są z papieru. Po co? Aaaa... To Wam prędzej czy później pokażę. =)
Z jedzenia to nie lubię chyba tylko jajka sadzonego za bardzo...
OdpowiedzUsuńSmakowicie wygląda.Ja to znowu nie wyobrażam sobie życia bez warzyw.Muszę przyznać,że za czosnkiem to też nie przepadam,oliwki też nie w moim guście,ale reszta w nieograniczonych ilościach.Sery wprost uwielbiam wszystkie,ale mleko ,budynie..bleee.Babcia wciskała mi jak byłam mała.
OdpowiedzUsuńBardzo apetycznie wygląda..Uwielbiam wszystkiego rodzaju zupy mleczne.. kocham, ubóstwiam...
OdpowiedzUsuń