czwartek, 29 grudnia 2011

Wszystkimi zmysłami

Wydawać by się mogło, że muzyka jest do słuchania, ale to płytkie stwierdzenie. Jak ktoś umie odbierać ja tylko jednym zmysłem, nie sięga do jej głębi, nie odbiera pełnego jej przekazu. Ktoś uświadomił mi, że słuchać muzykę to za mało, że same uszy nie wystarczą. Co to znaczy?
Otóż słuchając latami muzyki dobiegającej z radia przyzwyczajamy się do tego, że nie ma dla nas znaczenia kto i jak w sumie śpiewa. Znamy wiele utworów ze słyszenia, ale nie kojarzymy ich z wykonawcami, gatunkami, stylami muzycznymi. Utwory lecące jeden po drugim, często nie zapowiadane, nie mają dla nas skojarzeń nawet z tytułem. Czy tak powinno wyglądać słuchanie muzyki? Myślę, że nie. Nie możemy nastawiać się na tak płytki odbiór muzyki. Zachęcam więc ponownie do wyboru słuchania muzyki w sposób świadomy. Pierwszym krokiem jest chęć wybierania sobie utworów do słuchania, odejście od słuchania radia na rzecz odtwarzaczy, w których nie będziemy uruchamiać gotowych list odtwarzania, ale wysilimy się, aby coś sobie wybrać. Drugim powinno być wyrobienie w sobie ciekawości odnośnie tych utworów, które znamy, ale nie kojarzymy za dobrze, a które może nucimy sobie pod nosem, bo gdzieś tam one siedzą w naszej głowie, są bliskie naszemu sercu i wracają, kiedy w jakiś sposób oddają nasz nastrój. Warto sprawdzić, czym są, wiedzieć o nich coś więcej - kto śpiewa, o czym, jaki noszą tytuł, aby móc świadomie do nich w przyszłości wracać. To, co krąży w nas bez naszej sugestii właśnie dużo mówi o nas, jest takim oknem w nas samych. Warto poznać, co się zanim kryje. Trzecim krokiem może być właśnie włączenie zmysłu wzroku, skojarzenie dźwięku z obrazem. Może to być na początek obejrzenie teledysku do ulubionej piosenki. Nietrudno zauważyć, że przekaz jest nie tylko w głosie wykonawcy i w podkładzie muzycznym, ale w całej oprawie. Ważny jest skład zespołu, dobór instrumentów, dekoracje, oświetlenie, stroje, gadżety, ruch sceniczny, gesty, kontakt z publicznością, a nawet niespodzianki, mniej lub bardziej zamierzone, jak wpadki, gdy ktoś się pomyli, coś zgubi, potknie, gdy zabraknie prądu, dlatego trzeba iść dalej, zrobić ten ostatni krok i połączyć zaangażowanie zmysłu słuchu i wzroku z pozostałymi. Czwarty krok - trzeba się wybrać na koncert i przeżyć go na żywo. Już nie tylko wysłuchać, nie tylko zobaczyć, ale przeżyć, poczuć go całym swoim ciałem, odczuć wibracje, ścisk, brak tchu w tłumie, doświadczyć chaosu, ekscytacji podczas oczekiwania, poczuć się częścią widowiska, jego współtwórcą, jednym z elementów. Otwarcie się na pełnię takiego przekazu uzależnia, uzależnia bardzo przyjemnie. To jak zakosztowanie nektaru, po którym wszystko inne wydaje się już bardzo mdłe.

 
(barierki na środku tuż przy scenie - marzenie fana na każdym występie gwiazdy)

Tylko ten, kto choć raz walczył o to magiczne miejsce pod barierką przed sceną, na którym grał jego ukochany zespół, zrozumie, czym jest muzyczne spełnienie. Polecam. To szczęście jedyne w swoim rodzaju.

(widok spod barierki na scenę, kiedy artysta wydaje się na wyciągnięcie ręki i nie ważne, że napierający wielotysięczny tłum odbiera resztki tchu w piersiach - na scenie MCR)

środa, 28 grudnia 2011

Śpiewać każdy może, choć nie każdy powinien

Jerzy Stuhr śpiewał kiedyś, że
„Śpiewać każdy może,
trochę lepiej, lub trochę gorzej,
ale nie oto chodzi,
 jak co komu wychodzi.
Czasami człowiek musi,
inaczej się udusi...”
 
 
Śpiew to wyjątkowy sposób wyrażania tego, co dla nas ważne. To niby tylko dźwięki wytwarzane za pomocą głosu, a zarazem coś od głosu o wiele głębszego. Kiedy pierwszy raz słyszałam Adele, doznałam olśnienia. To, co usłyszałam, było tak inne, przejmujące w porównaniu z falą komercji, która płynęła wtedy z radiowego eteru. Ta młoda angielska wokalistka podbiła swoim talentem moje serce. W jej tekstach jest wybuchowa mieszanka emocji, których nie da się słuchać obojętnie. Jej głos jest tak wyjątkowy, że zaśpiewanie czegokolwiek z jej repertuaru do czystego podkładu jest wyczynem karkołomnym. Nie sposób oddać tej dynamiki, która wyróżnia jej głos i przesłania piosenek.

(źródło: różne strony w Internecie)

Tak mi przykro było, kiedy dowiedziałam się o jej kłopotach z głosem i o tak poważnej operacji strun głosowych. Chcę wierzyć w pomyślną rekonwalescencję i w to, że będzie mogła nas wciąż zachwycać swoim talentem. Chyba nie tylko ja marzę, aby móc ją usłyszeć na żywo, nawet jeśli to takie nieprawdopodobne. Takie marzenia to dowód uznania dla osób takich jak Adele, obdarzonych tak niepowtarzalnym darem, którym może nas tak ubogacać.


(źródło: różne strony w Internecie)

Najważniejsze są dwa powody do śpiewania. Są osoby, które śpiewem potrafią zarabiać na życie, obdarzone niekwestionowanym talentem wręcz śpiewać powinny. Więcej jest jednak takich, które nie robią tego dla pieniędzy, ale dla przyjemności – solo, w duecie, tercecie, chórze, przy akompaniamencie, z podkładem, czy bez, z przygotowaniem, czy bez, i nikt o talent ich pytać nie powinien.

Wikipedia stwierdza, że „każda osoba potrafiąca mówić potrafi też śpiewać, ponieważ śpiew pod wieloma względami jest jedynie formą przedłużonej mowy”. To trochę chybione stwierdzenie, ponieważ osoby udzielające śpiewu twierdzą, że śpiewanie nie jest dla każdego, nie dla osób, którym natura poskąpiła słuchu, muzykalności, czy poczucia rytmu. Takim osobom radzi się pozostanie odbiorcami muzyki i szukanie w sobie innych ukrytych talentów. Talent się ma lub nie. Można go tylko odkryć i szlifować, jeśli rzeczywiście istnieje. Nie jest to kwestia do wypracowania podczas treningu.

Myślę, że właśnie tu i teraz warto wspomnieć o bardzo ciekawej postaci, o Florence Foster Jenkins (1868-1944), amerykańskiej sopranistce-amatorce. Nadano jej przydomek „najgorszej śpiewaczki operowej świata”, gdyż karierę podjęła pomimo całkowitego braku talentu wokalnego. Jej chęć śpiewania od najmłodszych lat mijała się z faktycznymi możliwościami podyktowanymi brakiem predyspozycji. Kochała muzykę i chciała zostać gwiazdą. W śpiewie widziała swoje życiowe powołanie. Chciała być śpiewaczką operową, ale jej zamożny ojciec nie widział sensu opłacania nauki w tym kierunku. Gdy miała ponad czterdzieści lat i jako rozwódka związała się z aktorem estradowym, otrzymała po ojcu znaczny spadek i opłaciła za nie lekcje śpiewu dla siebie. Było jednak za późno, aby podjęty wysiłek przyniósł dobre efekty. Akompaniujący muzycy starali się dostosowywać do jej pomyłek w trakcie śpiewu. Mimo szczerych i dobrych chęci została ikoną ówczesnego kiczu. Ludzie przychodzili jednak na jej koncerty chętnie i nie mogła narzekać na pustki na widowni. Wystąpiła przed śmiercią nawet w jednej z najbardziej prestiżowych sal koncertowych świata, w nowojorskiej Carnegie Hall. Występy Florence były oryginalnym źródłem rozrywki i to one były źródłem jej popularności, a nie talent. Zainteresowanie jej osobą wzbudzali naśmiewający się z niej krytycy. Ona sama była przekonana o wyjątkowości swojej osoby i nic sobie nie robiła z uwag w przekonaniu, że to tylko wyrazy zachwytu, ewentualnie zazdrości i chętnie porównywała się do prawdziwych sław. Czuła się wolna, robiła, co chciała, nie szczędząc ani czasu ani funduszy. Do swojego repertuaru włączała utwory ambitne wybitnych kompozytorów, przerastające zupełnie jej możliwości, ale i kompozycje własne. Na scenę zakładała zaprojektowane przez siebie, kiczowate kostiumy. Lubiła w publiczność rzucać kwiatami. I tańczyć na scenie Publicznością były wybrane przez nią osoby, którym sama wręczała bilety. Po swoim dorobku artystycznym zostawiła płytę z dwunastoma ariami pt. ” The Glory of the Human Voice”.

(źródło: freeisoft.pl)

O sobie powiedziała:
„Ludzie mogą mówić, że nie potrafię śpiewać. Ale nikt nie może nigdy powiedzieć, że nie śpiewałam.”

Florence, pomimo że była symbolem kiczu i złego gustu, udowodniła, że dysponując odpowiednim majątkiem, nawet przy braku urody, można spełnić najskrytsze marzenia. Ona odeszła z tego świata spełniona. Zachęcam do bliższego poznania tej postaci i jej głosu, który nie mieści się w żadnych standardach. Na jednym z blogów współczesna słuchaczka napisała o arii Królowej Nocy w wykonaniu Jenkins: "Ostatnio włączam sobie w głowie to nagranie, żeby poprawić sobie humor (...) w tych muzycznych torturach jest tyle uporu, woli walki, desperacji i miłości (własnej, ale przede wszystkim miłości do muzyki), że pusty śmiech z braku talentu byłby niesprawiedliwy." I to jest to, co mnie w nagraniach śpiewającej Florence urzeka i bawi do łez. Zakosztujcie tego, nie pożałujecie. Nagrania nietrudno znaleźć w necie.

24 października 2011 o 20:30 TVP1 wyemitowała genialny spektakl na żywo pt. „Boska” z Krystyną Jandą w roli Florence Foster Jenkins. Kto nie miał okazji zobaczyć, niech szczerze żałuje. Była to niezwykła okazja, aby poznać bliżej tę postać śpiewaczki i uśmiać się do łez.
 

(źródło: różne strony w Internecie)

Z przyjemnością obejrzałabym ten spektakl jeszcze nie raz. =)

wtorek, 27 grudnia 2011

Stara jak świat

Przeczytałam gdzieś w necie, że muzyka była pierwszym wynalazkiem ludzkości, że powstała wcześniej niż słowa. To piękna myśl, nawet jeśli trudno to udokumentować, udowodnić.

Zdarzyło się Wam kiedykolwiek zacząć jakoś tak spontanicznie nucić sobie coś pod nosem? Mi tak, zdarzało się, jak byłam mała to nawet często. Tworzyłam sobie sama jakieś przyjemne melodie, które towarzyszyły mi przy zabawie. Potem nuciłam fragmenty zasłyszanych melodii. Myślę, że zgodzicie się ze mną, że w człowieku jest potrzeba muzyki, zarówno jej słuchania, jak i tworzenia, choć może o to drugie nie dbamy, nie ucząc się gry na instrumentach i gdzieś to w nas z czasem się zagłusza. A w dzisiejszych czasach cywilizacje, które żyją w dość prosty, naturalny sposób, mają w sobie coś z człowieka pierwotnego, któremu muzyka towarzyszyła tak po prostu w chwilach radości, zwycięstwa, ale i smutku, żałoby, wyrażała emocje, ale i była formą modlitwy, często w połączeniu z tańcem. Miała dodawać odwagi, poprawiać nastrój, umilać codzienne zajęcia, ubogacać obchody uroczystości. Towarzyszyła nawet terapii leczniczej. Dawid grą na cytrze leczy w Biblii dręczonego przez złe duchy Saula:


[źródło: ancienthistory.about.com]
 
A kiedy zły duch zesłany przez Boga napadał na Saula, brał Dawid cytrę i grał. Wtedy Saul doznawał ulgi, czuł się lepiej, a zły duch odstępował od niego.    (1 Sm 16, 23)

Pierwszym instrumentem były struny głosowe. Człowiek wydobywając głos, wydobywał dźwięki. Kiedy nauczył się z nich korzystać świadomie, nauczył się mowy, ale i śpiewu. Mówi się, że pierwsze utwory były oparte na naśladownictwie odgłosów przyrody - śpiewu ptaków, szmeru wody, szumu wiatru. Wszystko to zmieniło się szybko i ubogaciło bardzo wraz z powstaniem instrumentów.
Dziś jest moda na muzykoterapię. Słuchając muzyki świadomie sami sobie taka muzykoterapię wszędzie tam, gdzie jesteśmy, nieświadomie aplikujemy. Oby zawsze na zdrowie.

...a powiem ci, kim jesteś

W sieci możemy przeczytać "powiedz mi...
...co jesz,
jaki lubisz kolor,
ile ważysz,
co czytasz,
jak mieszkasz,
co oglądasz,
jak śpisz,
co chcesz osiągnąć,
jak myjesz okna,
co wyrzucasz,
jakie masz motto,
o czym marzysz,
jaki zapach lubisz,
w co się ubierasz,
co umiesz zatańczyć,
jak podróżujesz,
w co umiesz grać,
co cię rozśmiesza,
z czego pijesz,
z kim się kumplujesz,
jak spędzasz wolny czas...
... a powiem Ci, kim jesteś."

I słusznie, bo jest w tym pewnie ziarenko prawdy.

To, co nas otacza, dotyczy, to nas właśnie określa. My, to wszystko to, co lubimy, co cenimy, o co walczymy i to, do czego dążymy. To ta cała ulotność i kruchość naszego istnienia, cały nasz indywidualizm w powiązaniu z tym, co w nas ludzkie, ulotne, przemijalne, ale i tym, co w nas duchowe, trwałe, nieśmiertelne.

Określa nas także muzyka, której słuchamy - "powiedz mi, czego słuchasz, a powiem ci, kim jesteś".
 

Nie może tu chodzić o szufladkowanie kogokolwiek, o przypisywanie do jakiejś subkultury. Myślę, że wiele osób przyzna, iż w przynależności do subkultury nie chodzi tylko i wyłącznie o słuchanie jakiegoś rodzaju muzyki, stylu, czy wykonawcy. Nie jestem zwolenniczką generalizacji i wrzucania do jednego wora. Jestem za szukaniem piękna i dobra w różnorodności. Z odkrywaniem siebie jest jak z odkrywaniem muzyki właśnie. Jak można nie znać i nie rozumieć siebie, tak można i nie znać i nie rozumieć muzyki, którą się słyszy. Na szczęście można poznać i siebie i muzykę, która jest wokół nas. Dla mnie osoba, która żyje muzyką, czuje ją, słyszy wokół siebie, ale i w sobie, jest jej świadoma, potrafi z niej czerpać siłę i inspirację, to ktoś bardzo wyjątkowy. Życzę Wam, abyście takie osoby w swoim życiu poznali. Warto. Pamiętajcie jednak, że podobną muzykę mogą słuchać osoby o zupełnie różnych charakterach.

Jest niestety tak trochę, że sugerujemy się tym, co słyszymy od innych i uprzedzamy się, czy to do wykonawców, czy do gatunków, czy stylów muzycznych i niestety nierzadko niesiemy to dalej. Odrzucamy czasem coś w sumie irracjonalnie, od tak, bo ktoś odrzuca, bez sprawdzania, bez słuchania. Czegoś takiego się nie da zrozumieć. Jeśli ktoś Wam mówi, że czegoś nie lubi, pytajcie, czy w ogóle tego próbował, a jak mówi, że kogoś nie lubi, to pytajcie, czy miał w ogóle okazję go poznać, bo to wiele zmienia. Liczą się przede wszystkim fakty, a nie opinie. Szukajcie prawdy. Oceniajcie tylko to, co znacie i tylko na tyle, na ile rzeczywiście znacie. Próbujcie wszystkiego po trochu, zwłaszcza w muzyce. Troszkę rapu, hip-hopu, czy jazzu jeszcze nikomu nie zaszkodziło, a na pewno poszerzyło horyzonty niejednemu. Na żadnym gatunku, stylu, czy wykonawcy świat się nie kończy. Warto poznawać debiutujących twórców muzyki. Próbują się oni przebić przez różne konkursy, przez sieć, grając jako supporty innych zespołów. To tylko ubogaca. Odrzućcie podejście stereotypowe, nie szufladkujcie, dajcie się zaskoczyć. Nie zarzucajcie braku muzycznego gustu osobom, które słuchają wszystkiego po trochu, poszukują, bo to jest dla nich krzywdzące. Takie eksperymentowanie świadczy raczej o otwartości na muzykę.

Nie dla wszystkich liczy się tekst i jego przesłanie. Jak ktoś słucha, "co leci", to nie zwraca na to uwagi. Nie każdy zna języki obce i dlatego nie każdy będzie chciał słuchać kawałków obcojęzycznych i zastanawiać się, o czym są, nie każdy się w takich jakoś odnajdzie. Wystarczy o tym wiedzieć i to uszanować. Z drugiej strony zasłuchani w kawałki obcojęzyczne, czy zrozumiemy zamiłowanie do muzyki polskiej? Wydaje mi się, że coraz słabiej ją znamy. Jedno jest pewne - identyfikujemy się z tym, czego słuchamy i kogo słuchamy, w różnym stopniu.

Ważne jest, jak się słucha, a nie tylko czego. Gdy słuchamy świadomie, z wyboru, często włączamy sobie coś, co tak naprawdę bardziej oddaje nasz stan emocjonalny, daną chwilę, życiową sytuację, w jakiej się znaleźliśmy, niż to, kim jesteśmy tak w ogóle. Powodów do słuchania przecież może być tak wiele, jak i okazji do słuchania. Inaczej słucha ten, kto jest tylko odbiorcą muzyki, a inaczej ten, kto też ją trochę sam tworzy. Jeśli jesteśmy osobami wrażliwymi, kontakt z muzyką jest dla nas jak spotkanie z falą, która w nas uderza, przez nas przepływa i często coś wyrzuca na brzegu. Jesteśmy zbieraczami tych bezcennych muszli i bursztynów.

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Może łączyć, nie musi dzielić...

Na forum grupy lubiącej twórczość zespołu happysad ktoś zadał trochę nieskładne, według mnie, pytanie, "czy muzyka łączy, czy dzieli?" Pytanie jest tak ogólne i nieprecyzyjne, że skojarzenia mogą być, i były dla czytających i próbujących odpowiedzieć na nie, skrajnie różne. Nic dziwnego.

Ja wyrosłam w przekonaniu, że muzyka może łączyć. Nie musi łączyć wszystkich i nie jest w stanie, nie takie jest jej zadanie. Na muzykę składa się taka różnorodność, której nikt nie jest w stanie ogarnąć. Nie wystarczyłoby życia nikomu z nas, aby ogarnąć taki gąszcz i taką głębinę. Poza tym nasza wrażliwość indywidualna stawia nam ograniczenia w możliwości percepcji na przykład niektórych gatunków muzyki. W ciągu życia wyrabia się nam jakiś gust muzyczny, ukierunkowujemy się jakoś. Coś nas relaksuje, coś pobudza, a coś zwyczajnie denerwuje, kiedy dociera do naszych uszu. Nie jest raczej możliwe, abyśmy w ciągu życia poznali kogoś o prawie identycznym guście muzycznym, a jednak myślę, że większość z nas chciałaby kogoś takiego poznać. Polecam wyjazd na koncert, czy festiwal muzyczny z osobami o podobnym guście muzycznym. Zabawa w takim gronie jest czymś wspaniałym i niezapomnianym. Nawet jeśli widzi się takie osoby pierwszy raz w życiu i właściwie się ich nie zna. Oczywiście potrzebny jes rozsądek, ale warto trochę zaryzykować. Na początek poznać takie osoby na forach, porozmawiać z nimi. Wypytać, jak wygląda impreza, jeśli odbywa się już któryś raz, co ze sobą zabrać, gdzie warto przenocować, czym dojechać, jak wrócić.

Muzyka nie musi dzielić, nie powinna. Nie powinna być przedmiotem sporów, kłótni. To, że ktoś lubi słuchać czegoś skrajnie innego, co trudno nam zaakceptować, nie zmienia faktu, że jego osobie należy się szacunek. Trzeba umieć oddzielić osobę, od jej upodobań, a to otwiera drogę przyjaźni między tymi, których upodobania muzyczne mogą dzielić. Liczy się właściwe nastawienie ludzi do siebie nawzajem i właściwe podejście do odmienności. Mówi się, że o gustach nie warto dyskutować i może coś w tym jest. Jeśli muzyka nas dzieli, to nie dyskutujmy o tym, a zamiast tego spróbujmy poszukać czegoś, co może nas łączy. Podziały biorą się z krytyki, więc nie zajmujmy się nią. Pożytkujmy pozytywną energię na szukanie tego, co nas łączy, łączy mocno i pięknie, jak tęcza dwa krańce nieba.


(tęcza na drzwiach w moim pokoju, która powstaje po odbiciu promieni zachodzącego słońca od płyt na szafie z poprzedniego posta)

Na początku była cisza...

Na początek kilka postów z głębi mojej duszy, czyli o tym, co tam zawsze gra, czyli o muzyce. =)

Znajomi z grupy na facebooku podjęli dzisiaj debatę nad tym, jak to jest z tą muzyką - czemu od czasu do czasu pojawiają się jacyś antyfani, którzy obrzucają błotem zespoły, wokalistów, a także fanów muzyki, którzy nie spełniają ich oczekiwań? Trudno było nawet wspólnie znaleźć odpowiedź.

Muzyka jest w moim życiu czymś niezmiernie istotnym. W jakimś sensie na wiele sposobów od zawsze mi towarzyszyła. W domu śpiewało się, słuchało radia, potem kaset, płyt, w reszcie muzyki on-line. Z biegiem czasu odkryłam, że nie chodzi o wykonawców, rodzaje, tylko o to, żeby się nią cieszyć, delektować, a co najważniejsze chyba - mieć z kim nią dzielić. To magiczne chwile, kiedy w tym samym czasie słucha z nami tego samego ktoś, dla kogo jest to tak samo ważne, przyjemne i wywołuje tak samo wielki i szczery radosny uśmiech. Zawsze chciałam się otoczyć muzycznymi gadżetami. Udało mi się to może i dość późno w życiu. Późno odkryłam, co naprawdę lubię słuchać. Musiałam nauczyć się słuchania muzyki. Ktoś musiał mi to uświadomić i w tym pomóc.

(fragment dekoracji z płyt na meblach, tu akurat wokół logo ulubionego zespołu - 30 STM)

Prawda jest taka, że jest słuchanie i słuchanie muzyki. Można jej słuchać świadomie i nie. Można wiedzieć kogo się słucha i co się słucha, albo po prostu zagłuszać ciszę czym popadnie. Słuchanie radia jest w sumie najczęściej tym drugim, bo nie mamy większego wpływu na to, co w tym radiu leci. Ze słuchaniem muzyki z wyboru jest zupełnie inaczej. Świadomego słuchania muzyki trzeba się nauczyć. Najłatwiej z kimś, z kimś kto nam opowie kogo słucha, czego słucha, dlaczego właśnie tego słucha. Bakcyla świadomego słuchania muzyki łapie się najłatwiej i najszybciej wyjeżdżając na koncerty, a jeszcze bardziej festiwale. Wtedy się wybiera, kogo się słucha i kiedy, słucha się świadomie, często już ze znajomością słów i treści utworów. To jest już wyższa szkoła słuchania muzyki. Taką Wam polecam. Do takiej namawiam. Poopowiadam Wam o takim słuchaniu trochę. Trochę pokażę. Ale chcę, żebyście pamiętali o jednym - choć muzyka wyraża tak wiele, to w takim wydaniu, jakie znamy z mediów, jest wytworem ludzkim i wcale nie musi się w takiej postaci podobać każdemu, ale to nie powód, żeby poddawać ją tylko krytyce, trzeba natomiast pamiętać o źródle, o ciszy, która była na początku, która leży u źródła muzyki, która jest obecna w każdym utworze, bo tym, co jest między nutami, co pozwala je rozpoznać, oddzielić, jest właśnie cisza. Muzyka to nie tylko dźwięki, ale i pauzy.

A więc jestem... ...w tysiącu drobiazgów...

Czemu własny blog?...   A czemu nie?
 
Może nie miałam dość szczęścia, może nie udało mi się znaleźć swojego miejsca w realnym świecie, choć się bardzo starałam, ale tu mogę mieć swój własny kąt, tu mogę się czuć dobrze, bezpiecznie i u siebie. Tyle chciałabym Wam o sobie powiedzieć, tyle Wam pokazać, o tylu rzeczach porozmawiać. Spróbujmy się wzajemnie ubogacić. Wiecie, co to znaczy "wzajemnie się ubogacić"? To znaczy tyle, co dać sobie nawzajem z siebie to, co najlepsze, czegoś się od siebie nauczyć, a przynajmniej spróbować, to poświęcić sobie czas, uwagę, obdarować odrobiną dobroci, pobyć razem, choć przez chwilę, to spróbować stać się kimś lepszym, choć na chwilę.
 
"Szczęście jest w tysiącu drobiazgów tworzących mozaikę życia codziennego", jak to ujął M. Peraud, i o tym tysiącu drobiazgów właśnie, które moja wrażliwość pozwala mi wokół siebie każdego dnia dostrzegać, ma być mój blog.
 
Ma to być mój blog osobisty o tym, co mi bliskie i drogie. Trochę o gotowaniu, trochę o malowaniu. Trochę o różach, trochę o podróżach. Trochę o szyciu, trochę o życiu. Trochę o świecie realnym, trochę o marzeniach.
 
Zapraszam Was do siebie, na moją planetę, na mój mały koniec świata.  =)
 
(widok na mój ogród przed domem - pierwszy i jedyny śnieg u początku zimy w tym roku)




 
 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...